Recenzja filmu

Ajami (2009)
Scandar Copti
Yaron Shani
Fouad Habash

Gangi nowego Izraela

Reżyserzy "Ajami" pokazują świat rozdarty między surową kulturą ojców i marzeniem o nowoczesnym, odideologizowanym świecie. Mocne, świetne kino.
O tym obrazie głośno było już dawno. Nominowany do Oscara, wyróżniany przez jury festiwalu w Cannes – jeden z najlepszych izraelskich filmów ostatnich lat dziś trafia na nasze ekrany. Warto było poczekać na jego premierę, bo film Scandara Coptiego i Yarona Shaniego to izraelskie "Miasto boga", brutalny i smutny obraz współczesnej Ziemi Obiecanej. Pełnometrażowy debiut dwóch żydowskich reżyserów imponuje dojrzałością i narracyjną biegłością. Także intelektualną głębią – bo "Ajami" jest poruszającym, ale i inspirującym obrazem świata rozdartego przez konflikt, dla którego nie ma dobrego zakończenia.
    
W Jaffie nie ma miejsca dla starych ludzi. Dla młodych także. Tutaj nie ma miejsca dla nikogo. Przede wszystkim zaś – nie ma nadziei na lepsze jutro. Położone nieopodal Tel Avivu miasto nijak nie przypomina idyllicznej krainy, o której Marek Hłasko pisał w swoim "Nawróconym w Jaffie". Nie ma tu naiwniaków gotowych do pomocy przybłędom bez grosza, ani seksownych i majętnych pań, które można by wykorzystać. Jest za to przemoc, brutalność i śmierć. W takim świecie przychodzi żyć młodemu Nasriemu (Fouad Habash) oraz jego starszemu bratu, Omarowi (Shahir Kabaha). Względnie spokojne życie chłopców staje się bezwzględnie zagrożone, gdy ich wuj zabija ściągającego haracze gangstera. Odtąd beduiński gang próbuje zemsty na niepokornym biznesmenie. Zaoczną karę śmierci otrzymują także jego młodzi siostrzeńcy. Aby przeżyć, muszą bądź to opuścić rodzinne miasto, bądź udać się po pomoc do konkurencyjnej grupy przestępców.

W filmie Coptiego i Shaniego nie ma ucieczki od przemocy. Wszyscy bohaterowie ich filmu zmuszeni są do dokonywania wyborów pomiędzy złem i złem. Chcąc przetrwać, muszą wybierać klanową przynależność, iść ze stadem. Żydzi, chrześcijanie i muzułmanie żyją wprawdzie w sąsiedztwie, ale ich światy z rzadka się przecinają. Nie ma mowy o ekumenizmie, tolerancji, przełamywaniu barier. Wszyscy są bowiem niewolnikami swoich tradycji i nienawiści. Reżyserzy "Ajami" pokazują świat rozdarty między surową kulturą ojców i marzeniem o nowoczesnym, odideologizowanym świecie. Wprawdzie ich bohaterowie jeżdżą nowoczesnymi, zachodnimi samochodami, korzystają z laptopów i noszą markowe ciuchy, ale wciąż muszą się podporządkowywać surowej tradycji. Bo Izrael, jaki oglądamy w "Ajami", to kraj rządzony przez różnorodne klany, gdzie spory rozwiązywane są przez religijnych przywódców, a państwowa władza to jedynie grupa policjantów nie mniej skorych do przemocy aniżeli zatrzymywani przez nich gangsterzy.

Twórcy "Ajami" znają ten świat. Jeden urodził się w Jaffie, drugi – w sąsiednim Tel Avivie. Znają zapewne więcej historii podobnych do tych, z których złożona jest ich opowieść. Także dzięki temu ich film pulsuje życiową energią, ma w sobie prawdę przeżytych emocji, tragiczne piętno realizmu. U Coptiego i Shaniego nie ma "tych dobrych", nikt nie patrzy przez różowe okulary. Jest jedynie czarna rozpacz i śmierć tak zwyczajna i powszednia, że niemal niezauważalna. Niezwykły jest z pewnością debiutancki film izraelskich twórców, pełnokrwisty dramat utkany z niepozornych historii i przerażająca panorama świata wewnętrznie rozdartego. Mocne, świetne kino.
1 10 6
Rocznik '83. Krytyk filmowy i literacki, dziennikarz. Ukończył filmoznawstwo na Uniwersytecie Jagiellońskim. Współpracownik "Tygodnika Powszechnego" i miesięcznika "Film". Publikował m.in. w... przejdź do profilu
Czy uznajesz tę recenzję za pomocną?
Kilkunastoletni chłopiec o imieniu Nasri rysuje komiks. Ma talent. Potrafi jedynie za pomocą ołówka... czytaj więcej

Pobierz aplikację Filmwebu!

Odkryj świat filmu w zasięgu Twojej ręki! Oglądaj, oceniaj i dziel się swoimi ulubionymi produkcjami z przyjaciółmi.
phones